
Jest rok 1982, marzec może kwiecień? Już nie pamiętam. Od kilku miesięcy mój ojciec jest internowany, w więzieniu koło Opola. Pewnego dnia otrzymujemy list…z dalekiej, jak na owe czasy (pod każdym względem ) Francji. List pisany jest łamaną polszczyzną, do dzisiaj pamiętam – różnymi kolorami (może specjalnie?).
„Jesteśmy zorganizowaną grupą ludzi, nauczycieli spod Lyonu, działającą na rzecz internowanych i ich rodzin w Polsce. Chcielibyśmy Wam pomóc w każdy możliwy sposób…”
List przeczytany i odłożony na półkę. Wracamy do niego za kilka miesięcy, kiedy tato jest już wolny. Odpisujemy, nie wierząc w dalszy ciąg zdarzeń… Ale ciąg dalszy nastąpił i trwa do dziś, nieprzerwanie, trochę ponad 40 lat. Z polityki zrodziła się przyjaźń, piękna przyjaźń.
Mija 40 lat – jest rok 2022, marzec. Zgłaszamy chęć pomocy uchodźcom z Ukrainy. Po kilku dniach w naszych progach staje rodzina: mama, syn (licealista) i córka (studentka medycyny) z jedną torbą i pytaniem „Czy tutaj jest bezpiecznie?”. Jest wzruszenie i łzy (z obydwu stron). Wspólnie organizujemy dla nich „nowe” życie: pracę, szkołę, studia, dach nad głową.
Za chwilę minie rok od ich przyjazdu. Końca pobytu w Polsce nie widać. Usamodzielnili się, a między nami chyba już zrodziła się przyjaźń. Historia zatoczyła wielkie koło, dała mi szansę odwdzięczyć się.

Postanowienie noworoczne: nie uzdrowię całego świata, nie pomogę wszystkim, ale MOJĄ rodzinę ukraińską będę wspierać tak długo, jak będzie to potrzebne. Miesiące, lata? Nie ważne. Wojna się jeszcze nie skończyła.
I.P.